„Kazali nam wierzyć, że miłość, ta prawdziwa, zjawia się tylko jeden raz w życiu i do tego zazwyczaj przed trzydziestym rokiem życia.
Nie powiedziano nam, że miłość nie jest sterowana i nie przychodzi w ściśle określonym czasie. Kazali nam wierzyć, że każdy z nas jest połówką pomarańczy, że życie ma sens tylko wtedy, gdy znajdziemy tę drugą połowę. Nie powiedziano nam, że rodzimy się w całości, że nikt w naszym życiu nie zasługuje na to, by nieść na swoich barkach odpowiedzialność za dopełnienie naszych braków: rozwijamy się w sobie.”
John Lennon
Dzień singla
Co roku 14 lutego rodzi się ta sama dyskusja o wartości święta jakim są Walentynki. Na forach internetowych i wśród moich znajomych wiele głosów opowiada się za tym, że święto zakochanych powinno obchodzić się codziennie będąc w związku. Mniejszość wypowiada się ochoczo, kupuje partnerowi prezent i rezerwuje stolik w eleganckiej restauracji. Nie ma dobrych czy złych form spędzania tego dnia, kiedy ludzie potrafią aktywnie troszczyć się o swój związek. Co jednak z osobami, które na samą myśl o Walentynkach mają ochotę zaszyć się w domu i przestać w końcu słuchać o cudzym szczęściu? Bo co to jest szczęście? Na ile zależne jest od znalezienia sobie partnera, a w jakim stopniu zależy od nas samych? Podzielę się z Wami scenką, która miała miejsce któregoś pięknego dnia w warszawskiej knajpie. Przy stoliku siedzą cztery młode kobiety, które skończyły studia psychologiczne z bardzo dobrymi wynikami. Rozmawiają o facetach, o narzeczeństwie i o poczuciu spełnienia. Jedna z nich nie figuruje w stałym związku i chwilowo nawet nie próbuje szukać „swojej połówki” mówiąc, że chce pobyć sama ze sobą, nauczyć się swoich potrzeb, zasmakować jak to jest być Zosią Samosią, zająć się swoją karierą zawodową. Owszem spotyka się z mężczyznami ale w tym momencie nie ma potrzeby aby się angażować. Kobiety słuchają uważnie, aż w końcu pada pytanie – „A czy nie wolałabyś w tym czasie zająć się szukaniem sobie kogoś z kim mogłabyś zacząć budować przyszłość?”. Po chwili jednak nastąpiła refleksja, pytanie zostało cofnięte a na jego miejscu pojawiła się rozmowa na temat tego, czemu cały czas próbujemy wpychać ludzi w pewne schematy. 20 lat – dobry czas na poznawanie przyszłego męża, 25 lat – dobry czas na ślub i pierwsze dziecko. A może okaże się, że 30 lat to dobry czas na rozwód? Ze słownika należałoby wyrzucić wszystkie słowa typu „powinnaś”, „musisz”, „trzeba”, „nie wypada”, „nie wolno”, „można/nie można” i zamienić je na „chcę”, „wybieram”, „potrzebuję”. W Walentynki i na co dzień.
Tego kocham, tego lubię, tego pocałuję
Cytat Johna Lennona, który stał się swojego czasu hitem Facebooka, świetnie oddaje cel mojego dzisiejszego wpisu. Chciałabym zachęcić Was do refleksji nad tym skąd bierze się szczęście i jak wiele może mieć znaczeń. Odpowiedź jest bardzo prosta i wszyscy ją znamy. Wszystkie uczucia biorą się z nas samych, z naszego wnętrza a także naszego nastawienia. Interpretujemy emocje w ułamku sekundy, automatycznie i czasem niestety popełniamy błędy. Potrafimy także wpadać w tak zwane emocjonalne błędne koło. Czemu bywa tak, że kogoś idealizujemy ale nie potrafimy sobie tego uświadomić gdyż jesteśmy subiektywnie przekonani o mocy jaką ta osoba wywarła na nasze życie? Z drugiej strony zdarzają się sytuacje, kiedy w naszym życiu pojawia się obiektywnie ktoś wyjątkowy a my nawet na niego nie spojrzymy. Jak wtedy interpretujemy swoje emocje? Kto jest w stanie stwierdzić co jest dla nas dobre?
Gdzie to szczęście?
Wyjdźmy od banalnego ale jednak często zapomnianego stwierdzenia, że każdy z nas jest indywidualną, niezależną istotą społeczną. Jest całością, pełnią, po prostu sobą. Aby zwinnie poruszać się w społeczeństwie przynależymy do różnych grup, mamy przyjaciół, staramy się znaleźć ciekawą pracę, rozwijać. Chcemy być doceniani, chwaleni, zauważani. Co więcej chcemy być szczęśliwi… Definicja tego pojęcia próbowała być opisywana przez wielu filozofów (np. Tatarkiewicz „O szczęściu”) i psychologów (np. Martin Seligman), jednak każda brzmi nieco inaczej i zawiera odmienne komponenty. Wyniki badań przeprowadzone w 45 krajach na całym świecie, w których wzięło udział ponad milion ludzi (Myers, Diener, 1996) pokazują, że szczęście daje nam: zaplecze finansowe, poznawanie świata, środowisko w którym się wychowujemy, miejsce w którym mieszkamy, znajomości i przyjaźnie, bliskie kontakty z rodziną, małżeństwo, religia, długowieczność, posiadanie dzieci, zdrowie, dobra edukacja, poczucie posiadania konkretnych umiejętności itd. Skoro tyle czynników daje nam poczucie szczęścia to czemu spotkania ze znajomymi w pubie kończą się pytaniem „poznałaś/szukasz sobie kogoś”?
Flow, czyli płyniemy
Wspomniany już Seligman wyróżnił 3 kategorie pozytywnych emocji, są one związane z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Przyszłość stawia na optymizm, nadzieję, pewność siebie wiarę i zaufanie. Teraźniejszość docenia zarówno fizyczne przyjemności (seks, dobre jedzenie, wspaniałe zapachy, piękne widoki) jak i wyższe uczucia – błogość, radość, komfort, ekstaza. Pojawia się tutaj moje ulubione słowo „flow” – stan optymalnego doświadczenia w którym przesiąkamy odczuwaniem tu i teraz, płyniemy, jesteśmy zmotywowani i zaangażowani, mamy jasno wytyczony cel, a sama czynność sprawia nam niezwykłą przyjemność. Codziennie poruszamy się w przestrzeni różnych doznań, które mogą wywoływać w nas stan szczęścia.
Miłość jest pięknym uczuciem, które odpowiednio pielęgnowane może zasiać w nas radość na całe życie i być naszym „flow”. Niektórzy jednak (mam nadzieję, że zdecydowana mniejszość) traktują miłość jako zaspokojenie swoich potrzeb, wypełnienie braków, pomocną rękę w sytuacji kiedy czegoś nie umiemy, a partnera uważamy za mentora życiowego. Na barki mężczyzny kładziemy odpowiedzialność za opiekowanie się nami, bywamy roszczeniowe, robimy wyrzuty, że partner nie czyta w naszych myślach. W takim związku żadna ze stron nie jest szczęśliwa. Ważne jest to, aby samemu dla siebie być mentorem i dawać drugiej osobie to, co jest w nas najlepsze. Jeżeli same będziemy się o siebie troszczyły, to być może w następne Walentynki znajdzie się ktoś z kim będziemy chciały podzielić się swoją energią, dojrzałością, dobrocią, pasją życia.
Zgodnie z tym co pisałam, spróbujcie zatroszczyć się o siebie, niech to będzie tylko Wasz czas. Spędźcie ten dzień tak jak chcieliście od dawna, ale byliście tak zabiegani, że nie starczyło czasu. Może warto też pomyśleć ciepło o bliskich Wam osobach – rodzeństwu, mamie, kumplu, przyjaciółce? Jakieś 3 lata temu byłam z koleżanką w salonie SPA na masażu gorącymi kamieniami i nigdy nie spędziłam lepszych Walentynek!
Rozgrzewka coachingowa:
Zachęcam Was również do tego abyście odpowiedzieli sobie szczerze na klika pytań. Nie tylko w Walentynki.
- Za co siebie lubię?
- Co sobie zawdzięczam?
- Co mogę sam/a sobie dać?
- Co dobrego mogę dać drugiej osobie?
- Co mi sprawia przyjemność?